O dziecku które miało marzenie.

It's not over until I win.
- Les Brown

Dzisiaj była 1 runda tegorocznej Pomorskiej Ligi Szachowej. Niestety niepotrzebnie wstałem, niepotrzebnie się ubrałem, niepotrzebnie pojechałem do Lipusza, niepotrzebnie się wkurwiłem i, jak się później okazało, nadużyłem za dużo słów “niepotrzebnie” w tym zdaniu. 

Ale od początku…

Ostatni czas był trochę słaby u mnie, mniejsza o szczegóły, ale nie było przyjemnie. W piątek, jeden dzień przed ligą, siedziałem zrezygnowany i mamlałem pod nosem, że nie chce mi się jechać na ligę, nie chce mi się grać w szachy i w ogóle nic mi się nie chce.

“Ale zaraz… Mi się nie chce?! Przecież jestem tym pierwszym w składzie, przecież drużyna na mnie liczy! Przecież jestem najbardziej zmotywowaną osobą jaką znam. Musi mi się chcieć! Po prostu musi!”

Poszedłem do przedpokoju i do lustra powiedziałem “Rusz dupę leniwa łajzo, ZRÓB TO TERAZ!

Tak oto mówiąc do samego siebie i warcząc niczym wiking przed bojem, rozpocząłem żmudne przygotowania do partii. Nabrałem wojowniczego wigoru i z temperamentem godnym maratończyka na ostatnich kilometrach zabrałem się za przygotowanie wielkich planów.

Ten dzień!

Dzień później okazało się na miejscu, że wygram dwie partie walkowerami z powodu braku mojego przeciwnika. Szczerze mówiąc wściekłem się. “Wszystko niepotrzebnie rano zrobiłem!” – myślałem. I wtedy przez najbliższe dwie godziny okazało się, że jednak to było potrzebne. Potrzebne było żebym ruszył tą dupę, oderwał się od tego wszystkiego, wyszedł z domu i zresetował swoje myślenie. Wtedy to czekając na powrót zamyśliłem się głęboko i zadałem sobie dwa pytania.

Dlaczego w ogóle gram w Lipuszu? Co mnie tu sprowadziło?

Nie pamiętam, który to był rok, ale na pewno chodziłem wtedy do gimnazjum. Pewnego dnia z kolegą z kółka szachowego stwierdziliśmy, że zrobimy sobie wycieczkę szachową do Lipusza, bo jest turniej. Był to turniej 5 minut na zawodnika, nie bardzo lubiłem to tempo, ale wydawał się to fajny pomysł i chciałem coś wygrać. Bardzo chciałem coś wygrać. Turniej ten poszedł mi fatalnie. Pamiętam do dzisiaj moje zdenerwowanie i zażenowanie, kiedy przegrywałem ze słabszymi przeciwnikami w wygranych pozycjach, denerwując się coraz bardziej. Na uroczystym zakończeniu zostałem, siedząc z miną jakby mi pół rodziny wymordowano.

“Ja tutaj wrócę! Wrócę i pokażę WAM WSZYSTKIM co jestem wart!” 

Myśl ta kiełkowała we mnie jakiś czas – miałem marzenie. Marzenie to było w mojej głowie przez następnych kilka miesięcy, zapisane początkowo na karteczce, potem wpisane na pierwszą wersję listy 100 rzeczy do zrobienia w życiu. Czas mijał, ja dojrzałem – również do porażek. Przyszedł dzień w którym znalazłem zapisaną na mailu w załącznikach listę rzeczy do zrobienia. Postanowiłem pojechać do Lipusza przy najbliższej nadarzającej się okazji i zrealizować swój cel. Ile determinacji musi mieć człowiek, żeby postawić do góry nogami swój świat i zrobić wszystko by dobrze wypaść na tym jednym turnieju. Tydzień przed zmieniłem swoje żywienie, zasięgnąłem “rad internetu” na temat odpowiedniego odżywiania mózgu, nawet chodziłem szybciej spać i mniej grałem w gry komputerowe, żeby nie przemęczać oczu. Dzień prędzej ugadałem się z babcią, że pójdę do niej spać po to, by móc wstać o późniejszej porze i pójść wyspany na autobus (od babci jest bliżej o 30 minut drogi). Cholernie zdeterminowany i pewny siebie przeżyłem mały szok na miejscu, gdyż nie miałem pierwszego numeru startowego, nawet nie byłem faworytem. Lekki spadek motywacji? NIE! Jeszcze bardziej chciałem wygrać ten turniej i zrealizować zapisane lata temu marzenie.

Determinacja.

Turniej ten wygrałem. Mało tego – wygrałem go pokonując wszystkich przeciwników. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się bym wygrał wszystkie partie w turnieju. Jeszcze w ostatniej rundzie mając cały punkt przewagi nad drugim w tabeli, przeciwnik proponował remis, bo przecież i tak mam wygrane. Nie, ja chciałem wygrać bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Ale nie zwycięstwo było najważniejsze! Najważniejsze w tym wszystkim było to, że marzenie, determinacja i silna wola w dążeniu do celu sprawiły, że dokonałem tego wszystkiego. Podczas takich przygotowań człowiek hartuje swój charakter, rozwija swoją osobowość i to jest najważniejsze!

Kiedy już się odwiesiłem i przypomniałem sobie kim jestem, i do czego dążę, odbyłem jeszcze w drodze powrotnej bardzo motywującą rozmowę z osobą, która mnie odwoziła. Wykluła mi się taka konkluzja myślowa… Otaczaj się osobami, które do czegoś dążą, które mają pasje, coś w życiu robią. Postaw sobie cel, który Cię nakręca i działaj! Zrób wszystko by to osiągnąć! To dopiero daje kopa. W życiu, biznesie, pasjach, hobby.

Realizuj się.

Leave a comment